Gallup Poll stwierdza, że po raz pierwszy większość Amerykanów nie należy do kongregacji.
11 maja 1833 roku pierwszy reformator Chicago, wielebny Jeremiah Porter, przybył tutaj, aby znaleźć szeroką, mokrą prerię, jak okiem sięgnąć, na błotnistej rzece wijącej się na południe nad mierzeją do jeziora z kilkoma rozproszone mieszkania.
Prezbiteriański pastor znalazł również, ku swojemu przerażeniu, księdza Johna M. I. St. Cyra, który przybył 10 dni wcześniej i zajął się wznoszeniem kościoła katolickiego St. Mary’s w State and Lake.
Nie do przyjęcia losu biernie, ks. Porter ukląkł przy kościele Mariackim późno w nocy i modlił się o jego zniszczenie. Nadanie tonu stosunkom międzywyznaniowym na nadchodzące stulecia.
Ta wymodlona zguba nadchodziła powoli. Ale kamień milowy minął w zeszłym tygodniu, jak donosi Gallup Poll że po raz pierwszy w 80-letniej historii popychania amerykańskiej duszy większość ludzi w tym kraju nie należy do zgromadzenia religijnego.
Tylko 47% Amerykanów należy do kościoła, meczetu lub synagogi. W 1999 roku było to 70%.
Ta liczba będzie się tylko zmniejszać, ponieważ, podobnie jak używanie chusteczki, regularne wsuwanie keistera do ławki jest starą praktyką. Badanie Gallupa wykazało, że 66% osób urodzonych przed 1946 r. należy do kongregacji, ale tylko 36% milenialsów.
Prasa ma być przerażającą Bestią, tańczącą wokół ognisk pogańskiego świeckiego humanizmu. Ale ta historia ledwo wywołała falę.
Czy wszyscy ci przeciwnicy mogą mieć rację? Czy media naprawdę ignorują dobre wieści?
Czy upadek zorganizowanej religii jest dobrą wiadomością? Zrób każdy akt podłości, okrucieństwa lub złośliwości, a w połowie przypadków znajdziesz osobę religijną energicznie kiwającą głową, wyjaśniającą, jak jego wielki wyimaginowany przyjaciel na niebie domaga się działania w inny sposób nie do obrony. Spójrz na całe zło, które popiera wiara, a trudno nie postrzegać religii jako motoru cierpienia, jak choroba.
Jak ujęła to Harriet Beecher Stowe W domku wuja Toma, podziwiając energicznych ministrów gimnastyki, którzy przeszli przez zwiększenie niewolnictwa? Napisała, że duchowni będą wypaczać i naginać etykę i język w stopniu, który zadziwi świat swoją pomysłowością; mogą wciskać naturę i Biblię i nikt nie wie, co jeszcze w służbie wspierania niewolnictwa.
Tak dobra przejażdżka, prawda?
Nie tak szybko. Religia też jest dobra. Metafora, której używam w odniesieniu do religii, jest taka, że jest jak młotek. Możesz go użyć do budowy domu. Albo uderzyć kogoś w głowę. Nie jest też winą młotka. To samo dotyczy religii. Może cię poszerzyć, wysłać do Zambii, aby uczyć wieśniaków kopania studni. Albo może – jak to zrobili niektórzy chłopcy z jesziwy, którzy wpadli kiedyś do mojego biura – sprawić, że odmówisz dotknięcia książki, która nie została zatwierdzona przez twojego rabina. Możesz użyć religii, by argumentować, że zakrywanie twarzy jest obrazą Boga – byłoby to zgodne z antymuzułmańskim uszczypliwością. Albo możesz być jednym z tych kościołów, które pojawiają się z kanapkami, by powitać autobus medyczny Night Ministry. Oba istnieją.
Mam wielką nadzieję, że upadek może w końcu przynieść świt świadomości różnorodności przekonań. Pomimo wszystkich pretensji do wielokulturowości, nadal istnieje domyślne założenie monolitycznego chrześcijaństwa, odzwierciedlone nawet w nagłówku artykułu Gallupa dostarczającego wiadomości: Członkostwo w kościele w USA po raz pierwszy spada poniżej większości.
Co mogłoby sprawić, że przypadkowy czytelnik pomyśli, że historia dotyczy kościołów, prawda? Miejsca, do których chrześcijanie chodzą na cześć. Ale potem czytasz artykuł, wskazuje, że w 2020 r. 47% Amerykanów przyznało, że należeli do kościoła, synagogi lub meczetu.
Nie mogę mówić w imieniu muzułmanów, ale wiem, że Żydzi nie mówią: idę do kościoła na bar micwę Maksa. Tak, nagłówki kompresują historię, ale wrzucenie wszystkich instytucji religijnych do jednej kościelnej etykiety, cóż, to cały problem w pigułce, prawda?
Kiedy zorganizowana religia słabnie, może w pewnym momencie prawdziwi wierzący podnoszą wzrok, mrugają wściekle i myślą: Och czekaj, jest inny ludzie? A oni wierzą inny rzeczy?
Czy to nie byłoby coś?
Nie. W miarę jak słabną, wierni będą coraz bardziej zaciekle pracować nad narzuceniem swojej zanikającej religii rosnącemu gronu niechętnych niewierzących. To jak republikański model rządu: krzycz wystarczająco głośno, a niektórzy będą wierzyć, że nadal rządzisz.
Taqsam: