„Vietgone” to niezwykle osobista podróż w stylu rom-com dla dramaturga

Melek Ozcelik

Matthew C. Yee i Aurora Adachi-Winter są głównymi postaciami w najbardziej osobistej sztuce Qui Nguyena „Vietgone”. | Zdjęcie Michała Brosilowa



W 1975 roku dwóch wietnamskich nieznajomych spotyka Cute w Arkansas. Ich zaloty rozgrywają się w sposób nieliniowy, przeplatany grafiką z gier wideo, komedią romantyczną i wyzywającym hip-hopowym przechwałkami wyrwanymi z późniejszych dekad.



Jeśli czujesz się już trochę zdezorientowany, dramaturg Qui Nguyen ma cię tam, gdzie chce – gdziekolwiek to jest.

Nguyen jest znany z wprowadzania na scenę papkowatej, tripowej, pop-pastiszowej wrażliwości. W Nowym Jorku był współzałożycielem nagrodzonej Obie nagrodą trupy Vampire Cowboys, która wyprodukowała zaraźliwie szorstkie prace, które łączyły głupoty science fiction i rzucanie filmów akcji. Jego sztuki często mają tytuły takie jak Fight Girl Battle World, Soul Samurai i She Kills Monsters (wszystkie z nich zostały wyprodukowane przez chicagowskie teatry w ciągu ostatniej dekady).

„Wietgone”



★★★

Kiedy: do 23 września

Gdzie: Writers Theatre, 325 Tudor Ct, Glencoe



Bilety: 35–80 USD

Informacje: writerstheatre.org

Czas trwania: 2 godziny 25 minut, z jedną przerwą



Nowszy Vietgone, wyprodukowany po raz pierwszy w 2015 roku, a teraz mający zaległą premierę w Chicago w Writers Theatre w Glencoe, jest prawie na pewno najbardziej wyraźnie osobistym dziełem Nguyena. Główna para, Quang (Matthew C. Yee) i Tong (Aurora Adachi-Winter), są rodzicami Nguyena – lub przynajmniej ich wersjami.

Jak informuje nas w uwagach wstępnych fikcyjna wersja dramatopisarza (Iana Michaela Minha): Wszystkie postacie występujące w tej pracy są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żywych lub martwych, jest czysto przypadkowe… Dotyczy to zwłaszcza każdej osoby lub osób, które mogą być spokrewnione z dramatopisarzem. W szczególności jego rodzice.

I w ten sposób zostaje ustalony ton — a przynajmniej pierwszy ton tego wyzywająco wielotonowego, metateatralnego portretu rodziców. Widzimy ich równoległe ucieczki z Wietnamu Południowego, gdy spada Sajgon, a następnie ich ostateczne spotkanie jako uchodźców w Fort Chaffee, zachodniej bazie wojskowej Arkansas, która służyła jako centrum przetwarzania ewakuowanych z Azji Południowo-Wschodniej. Nguyen stawia się na samej górze sceny, aby oświadczyć, że to tylko wersja jego rodzinnej historii.

Nguyen, bohater, ustala również pewne podstawowe zasady dotyczące stylu językowego wieczoru. Kiedy wietnamscy bohaterowie rozmawiają ze sobą po wietnamsku, słyszymy to jako nowoczesny, potoczny i przesiąknięty wulgaryzmami na poziomie Tarantino. Kiedy pojawiają się amerykańskie postacie mówiące po angielsku, jest to renderowane w modnym bełkotu, który brzmi rozpoznawalnie po amerykańsku, ale nic nie znaczy: Yee-haw! Zrób to! Cheeseburger, frytki waflowe, cholesterol!

Amerykanin to sprytne urządzenie, którego Nguyen używa – ale mądrze nie nadużywa – do obalenia zakorzenionych oczekiwań zachodnich, amerykańskich, w większości białych widzów teatralnych, że domyślnym jest to, co wygląda i brzmi jak oni. Przeciwstawiając się stereotypom, imigranci są skupieni na naszych powiązanych z nimi bohaterach, a Amerykanie są mówiącymi w pidgin Innymi.

Ian Michael Minh (z lewej) i Matthew Ye występują w Vietgone w Writers Theatre. | Zdjęcie Michała Brosilowa

Ian Michael Minh (z lewej) i Matthew Ye występują w Vietgone w Writers Theatre. | Zdjęcie Michała Brosilowa

Samo istnienie Vietgone jako sztuki sprawia, że ​​wynik flirtu Quanga i Tonga jest przesądzony, ale ich zaloty nie są pozbawione przeszkód. Należą do nich przyjazny, ale nudny amerykański G.I. (znowu Minh) z okiem na Tong; jej uparta matka, Huong (pyszny Emjoy Gavino); oraz pozostawiona żona i dzieci Quanga, do których z uporem chce wrócić, nawet gdy jego lojalny najlepszy przyjaciel Nhan (Rammel Chan) próbuje nakłonić go do zaakceptowania nowego losu.

Nieustępliwe poczucie winy Quanga stanowi na wpół obcy wątek fabularny z podróży. Podczas gdy narracja Nguyena przeskakuje w czasie między Wietnamem a Arkansas, z przerwami podąża za Quangiem i Nhanem w motocyklowej podróży powrotnej przez południowe Stany Zjednoczone do Kalifornii, gdzie Quang ma nadzieję na lot z powrotem do domu, którego już nie ma.

Ta jazda motocyklem kończy się na kilku zbyt wielu objazdach, a zarówno scenariusz Nguyena, jak i nieco nieśmiałe meandry inscenizacji reżysera Laviny Jadhwani również są odrobinę. W szczególności nie płyną sekwencje rapowe. Pół tuzina muzycznych przerywników wydaje się być zamierzonych jako unowocześnianie zaworów zwalniających, aby sprostać znacznej presji, pod jaką znajdują się Tong i Quang, ale powtarzające się rymy Nguyena (ustawione tutaj z oryginalnymi bitami przez kompozytora Gabriela Ruiza) nie są wystarczająco ekspertami, aby przejść zbiórkę, a oni... są trochę za suche w ustach Adachi-Winter i Yee. Gorączkowe wtrącenia bardziej przypominają przerwy.

A jednak Jadhwani mogła znieść nieco mocniejsze pochylenie się w inne plamy Nguyena o intensywnym kolorze. Obsada Jadhwani w większości radzi sobie z przesadnym zadaniem, ale pod względem wizualnych i fizycznych możliwości, jakie oferuje estetyka Nguyen, reżyser i jej zespół projektowy pozostawiają zbyt wiele na stole. Nie ma jednak powodu, by przegapić to odświeżająco odmienne podejście do kwestii uchodźców i stymulującej historii miłości, która odnajduje drogę — od Azji Południowo-Wschodniej po amerykańskie Południe.

Kris Vire jest lokalnym niezależnym pisarzem.

Taqsam: